małych pastuszków! – Miałem swoje powody, by iść sam
niedużych pastuszków! – Miałem swoje powody, by iść sam – odparował Gwydion i po swojemu, z uporem zacisnął usta. – oraz zobaczyłem, co chciałem zobaczyć. – A cóż takiego mogłeś zobaczyć, co by warte jest niebezpieczeństwa, że się zranisz i będziesz tam samotnie leżał przez dużo dni? – spytał zirytowany Agravein. – jeszcze nigdy nie spadłem – odparł Gwydion – a także jakbym spadł, to tylko ja bym cierpiał. Co to cię obchodzi, jeśli to ja ryzykuję? – Ja jestem twoim starszym bratem i panem tego mieszkaniu – powiedział Agravein – i będziesz mi okazywał szacunek albo go w ciebie wbiję! – Może jakbyś sobie rozbił głowę, to mógłbyś w nią wsadzić trochę rozumu – odciął Gwydion zaczepnie – bo sam to on tam z pewnością nie wyrośnie... – Ty przeklęty niewielki... – No, dalej, powiedz to – krzyknął Gwydion – wyśmiewaj moje urodzenie, ty... Nie znam imienia mego ojca, ale wiem, kto spłodził ciebie, i z dwojga niedobrego preferuję już swoją sytuację! Agravein wykonał w jego stronę ciężki krok, ale Morgause wstała szybko i zasłoniła sobą Gwydiona. – Nie drażnij się z chłopcem, Agravein! – Jeśli zawsze chowa się za twoją spódnicą, matko, to co w tym dziwnego, że nie mogę go nauczyć posłuszeństwa? – spytał Agravein. – Trzeba by kogoś lepszego od ciebie, by mnie tego nauczyć! – powiedział Gwydion, a Morgause zdziwiła się, słysząc gorycz w jego głosie. – Cicho, cicho, potomek, nie powtarzaj w ten sposób do swego brata – uspokajała go, a Gwydion powiedział nagle: – Przykro mi, Agravein, nie powinienem być dla ciebie niemiły. Uśmiechnął się, jego wielkie oczy spoglądały spoza gęstych rzęs, obrazek skruszonego potomka. – Ja tylko chcę twego dobra, ty niewielki smyku – burknął Agravein. – ci się wydaje, że chcę, żebyś sobie połamał wszystkie kości? oraz co ci strzeliło do głowy, żeby samodzielnie wdrapywać się na te skały? – Cóż – odparł Gwydion – w inny sposób byś się nie dowiedział o takiej dziurze w ogrodzeniu i posłałbyś tam na wypas owce, a może nawet kozy, i wszystkie byś stracił. A ja nigdy nie drę sobie ubrania, prawda, matko? Morgause zachichotała, bo była to prawda, Gwydion dość uważał na ubranie. Niektórzy chłopcy tacy byli. Z Garethem wystarczyło, że założył na siebie świeżą tunikę i zanim minęła godzina, tunika była pomięta, poplamiona i brudna, ale Gwydion mógł się wdrapywać na wysokie skały w swojej odświętnej tunice i prezentował się tak, jakby przed chwilą ubrał ją świeżo po praniu. Gwydion spojrzał na Agraveina odzianego w roboczy kaftan i powiedział: – nie można, żebyś tak zasiadł do stołu z matką odzianą w piękne szaty. pójdź i załóż czystą tunikę, bracie. Czy zasiądziesz do obiadu w starym kaftanie, jak rolnik? – Nie powinno mną rządził taki smarkacz jak ty – odburknął Agravein, ale odszedł do swej komnaty, a Gwydion uśmiechnął się z ukrywaną satysfakcją. – Agravein powinien mieć już żonę, matko – powiedział. – jest taki drażliwy jak byk na wiosnę, a poza tym nie powinnaś sama tkać i naprawiać jego szat. – Bez wątpienia posiadasz rację – odparła rozbawiona Morgause – ale nie chcę mieć pod tym dachem dodatkowo jednej królowej. Żaden dom nie jest tak wielki, by pomieścić rządy dwóch kobiet. – To powinnaś mu znaleźć taką żonę, która nie jest za bardzo prawidłowo urodzona i jest dość głupia – powiedział Gwydion. – Tak żeby była uszczęśliwiona, że to ty jej mówisz, co ma robić,