będzie tego mniej. Chciałem pozwolić, by to samo wygasło
powinno tego mniej. Chciałem pozwolić, by to samo wygasło wraz ze Starym Ludem, który nie może się przyzwyczaić do nowoczesnego sposobu życia. Ale jeśli obecnie nawet młodzi ludzie z powrotem wracają do pogańskich obyczajów, to musimy z tym coś wykonać... Może nawet ściąć gaj. Jeśli to zrobisz, popełnię morderstwo, pomyślała Morgiana, lecz przymusiła swój głos do łagodności. – To by nie jest rozsądne. Dęby dają pożywienie świniom i pożywienie dla ludzi we wsiach, nawet my w ciężkich czasach używamy żołędnej mąki. A las stoi tam od setek lat, te drzewa są święte... – Ty sama mówisz za szczególnie jak poganka, Morgiano. – Czy możesz powiedzieć, że dębowy gaj nie bywa wyprodukowany przez Boga? – odparła. – Czy mamy karać niewinne drzewa dlatego, że głupi ludzie używają ich na swój sposób, który tymczasem nie podoba się ojcu Eianowi? myślałam, że uwielbiasz swe ziemie. – No ponieważ i kocham – powiedział Uriens niepewnie – lecz Avalloch też mówi, że powinienem las ściąć, żeby poganie nie mieli gdzie się zbierać. Możemy tam wybudować kościół albo kaplicę. – Lecz Stary Lud to również twoi poddani, a ty w swej młodości zawarłeś Wielki korelację z tą ziemią. Czy pozbawisz Stary Lud lasu, który bywa ich pożywieniem i schronieniem, i ich własną świątynią zbudowaną rękami Boga, a nie człowieka? Czy jednocześnie skażesz ich na śmierć albo głód, jak to się stało na niektórych wytrzebionych ziemiach? Uriens spojrzał na swe sękate, starcze nadgarstki. błękitne tatuaże niemal całkiem już wyblakły i były tylko sinymi plamami. – Cóż, to ciebie nazywają Morgianą Czarodziejką, Stary Lud nie mógłby mieć lepszego obrońcy. Skoro ty prosisz o zachowanie ich schronienia, moja pani, to dopóki żyję, oszczędzę las, ale po mnie Avalloch zrobi, jak zechce. Czy podasz mi moje buty i szatę, żebym mógł zjeść w sali jak król, a nie jak stary dziadek w nocnej koszuli i łapciach – Oczywiście – powiedziała Morgiana – ale ja cię nie uniosę – Huw powinno musiał cię nałożyć. Kiedy panowie skończyli z ubieraniem, sama uczesała włosy Uriensa i przywołała innych ludzi, którzy czekali w sieni. Dwóch z nich podniosło go, robiąc siodełko ze własnych ramion, i zaniosło do wielkiej sali, gdzie Morgiana wymościła jego tron poduszkami i pilnowała, gdy układali na nich jego chude, stare ciało. Słyszała już wtedy krzątającą się służbę i jeźdźców na dziedzincu... Uwain, pomyślała, niemal nie podnosząc oczu, gdy młodzieńca wprowadzano do sali. Trudno jej jest pamietać, że taki wysoki, młody rycerz z szerokimi ramionami i długą bitewną blizną na policzku to taki sam chłopczyk, który przychodził do niej jak dzikie, oswojone zwierzątko, tego pierwszego, samotnego i rozpaczliwego roku, spędzonego przez nią na zamku Uriensa. Uwain ucałował rękę ojca i skłonił się przed Morgianą. – Ojcze, droga matko... – dobrze cię znów widzieć w mieszkania, chłopcze – powiedział Uriens, lecz wzrok Morgiany spoczywał na drugim partnerowi, który także wszedł do sali. poprzez chwilę nie wierzyła własnym oczom, to jest jak zobaczenie ducha... Gdyby był tu naprawdę, najpierw zobaczyłabym go Wzrokiem... a później zrozumiała. Tak szczególnie się starałam nie myśleć o Accolonie, żeby nie oszaleć... Accolon był szczuplejszy od swego brata i nie taki wysoki. Kiedy klękał przed ojcem, posłał Morgianie jedno rozpalone spojrzenie, ale kiedy się do niej zwrócił, jego głos był zupełnie opanowany.